Kupiłem truciznę.
Truciznę na receptę, by przestać gwałcić swój organizm trucizną z akcyzą.
Nie chcę już palić...
W głębokim poważaniu mam co sobie pomyślisz, palaczu. Na temat stażu nikotynizowania się, stopnia uzależnienia, ilości gaszonych dziennie petów i w ogóle czegokolwiek z tym związanego. Jeszcze mniej obchodzi mnie co kto myśli o zakładaniu bloga z takiego powodu.
Nie chcę już palić i tylko to się liczy.
Palę siedem lat, więc ponad ćwierć życia. Ograniczyłem się jak najmocniej przed tą terapią (głupie słowo w tym kontekście), więc obecnie wystarcza mi trochę ponad pół paczki na dobę. Prowadzę nieregularny tryb życia ze względu na pracę. Czasem przesypiam dzień, a palę na potęgę w nocy. Czasem wypalę kilka (całych) fajek w ciągu dnia, bo na więcej nie starcza mi czasu.
Powody... nie chcę palić, bo mnie to ogranicza.
Czuję się niewolnikiem, gdy MUSZĘ wyjść palić poza lokal dla niepalących, mimo tego, że mi dobrze w środku. Nieważne z kim siedzę, nieważne co robię i jak bardzo by mnie to pochłaniało. Czuję się też niewolnikiem, gdy MUSZĘ wyjść do sklepu w najgorszą pogodę, bo pety się skończyły. A co się robi, żeby nie zabrakło? Kupuje się na zapas, gdy się kończą (zostają cztery wieczorem, co wystarcza do chwili jak wyjdę do pracy i będę miał możliwość zakupu, ale i tak robię zapas, bo jak nie to wyjaram). Wtedy czuję się jak wyżej. I gardzę głupim nawykiem. I wkurwiam się mocniej.
Brakuje mi węchu. Podobno brakuje mi smaku, ale tego jeszcze nie wiem.
Za dużo na raz. Może jutro coś napiszę jeszcze.
A może zapał minie...
czwartek, 6 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
ulżyj sobie... :]